MURAL MISTY FOREST

    Zaczęło się jak zawsze od marzeń. Marzyła mi się fototapeta w stylu "mglisty las", ale moje marzenia rzadko idą w parze z przewidzianym nań budżetem. Na szczęście, choć los nie rzucił mnie w sam środek rodziny jakiegoś potentata naftowego, ani choćby z pokaźnym polem buraków, to zrekompensował mi to trochę sprytem i kreatywnością. Bo pieniędzy nie miałam, to już wiemy, ale za to miałam resztki farb po malowaniu salonu i dwie całkiem zmyślne ręce!

WAKACJE Z RELOKACJĄ KAMPERA.

    Od lat marzyło nam się #vanlife, jednak domowy budżet prawdopodobnie tego nie udźwignie jeszcze przez dziesięciolecia. Relokacja kampera brzmiała jak odpowiedź na nasze modlitwy, jednak próżno szukać w Internetach dowodów na prawdziwość tej inicjatywy. Bujnąć się po Europie nowiutkim vanem wartym 100K płacąc symboliczne 1€ za dobę? Uwierzycie?

SALON. Chyba wersja ostateczna.

    Ostatnim razem, gdy pokazywałam Wam salon ta ściana była granatowa (a konkretnie to w "sercu oceanu"), ale jak to bywa z wodą, zdarzają się przypływy i odpływy, a mi się konkretnie zdarzył przypływ miłości do zieleni i najchętniej każdą ścianę w domu bym przemalowała. Ale finalnie pozwolono mi tylko na kilka, w tym właśnie tę za kanapą i <spojler alert> z  rozmachu zazieleniły się też wszystkie szare ściany drugiej części salonu.

Drugie życie stołu z odzysku


    Stoły to chyba jedne z droższych mebli w naszych domach. Nam marzył się wielki, solidny, przynajmniej sześcioosobowy, ale ze względów finansowych nasz stół musiałabym na razie opisać innym przymiotnikiem: nieosiągalny. 

Zrób to sam! Drapak

 

   Jak przystało na odpowiedzialną kocią kolekcjonerkę, od dnia zakupu domu wiedziałam, że będę chciała go uczynić jak najbardziej gotowym by sprostać wymaganiom licznej kociej hordy, którą zamierzałam ów dom zapełnić. Jako wierna wyznawczyni prawd objawionych Jacksona Galaxy wiedziałam, że szczęśliwy kot mieszka wśród wszelkich "kotyfikacji" i "kociostrad"...

Łazienka - efekt ostateczny + koszty

    Łazienka to bez wątpienia pomieszczenie, którego wykończenie najmocniej sięga do naszego portfela. Już samo jej wyposażenie wiąże się ze sporym wydatkiem, a przecież musimy ją najpierw wykafelkować! Bo to nie wanna, czy prysznic, czy nawet toaleta w zabudowie pociągnie za sobą największy koszt, tylko oczywiście robocizna za montaż tych wszystkich elementów.

Mówili, że mogę zostać kim chcę, więc zostałam... płytkarzem!


     Gdybym miała wskazać jedną jedyną rzecz, przy której udało nam się poczynić największe oszczędności metodą "zrób to sam" w całym tym remontowym przedsięwzięciu to zrobię to bez wahania - płytkowanie. Czy było warto narażać na szwank nasze strudzone, wchodzące w wiek starczy trzydziestoletnie ciała na niedogodności związane z długotrwałym przyjmowaniem pozycji skruszonego grzesznika modlącego się o odpust zupełny (i nie o naszej aktywności seksualnej tu mowa)? Trochę było. Tak na 20 kafli, co by pozostać w tej glazurniczej konotacji i jak się pewnie domyślacie nie o płytkach tu się prawi, a o dwudziestu tysiącach polskich złotych.

Nareszcie jest!

    Pokój szumnie zwany pracownią ma wymiar iście symboliczny. Po remoncie miał mi służyć do tworzenia rękodzieła, tymczasem już sam jego remont był dziełem moich własnych rąk. Od podłogi (kafelkowanie i fugowanie) po ściany i sufit (tynkowanie, gładzenie, malowanie) - wszystko tu się działo za sprawą mojej, wcale nie tak skromnej, osoby. Z pomocą Rudego (ale wciąż własnoręcznie!) zrobiłam blat roboczy i parapet. Absolutnie we wszystkim mam tu swój udział i jestem przekonana, że więcej twórczego ducha nie wpompowałabym w te ściany nawet gdybym stawiała je sama cegła po cegle. To musi być dobre miejsce do kreatywnej pracy!

BIESZCZADY - nie zawiodły po raz trzeci.

    Biesy pokochałam prawie tak jak Dolny Śląsk i tylko odległość nie pozwala mi bywać tam równie często. To właśnie tam pierwszy raz ujrzałam dziko żyjącego żubra, jednego z ledwie 1000 żyjących wówczas w Polsce i tam, brnąc w śniegu po kolana, na Tarnicę chciałam rzucić Rudego w cholerę. Za to, że mnie tam ciągnie. A potem wyznawałam mu dozgonną miłość na szczycie. Za to, że mnie tam zaciągnął.

Trochę rękodzieło, trochę IKEA.

    Trochę na wyrost i trochę buńczucznie zadeklarowałam w socjal mediach, że Sknerus, który żyje w nas nie pozwala nam wydać milionów monet na szafkę łazienkową. Rzuciliśmy więc rękawicę i jednocześnie sami ją podjęliśmy postanawiając samodzielnie wykonać rzeczoną szafkę. W tych szumnych deklaracjach nie uwzględniliśmy jednak, że oprócz wujka Sknerusa mieszka w nas jeszcze smerf  Leniuch i po kilku tygodniach zwlekania z realizacją tego przedsięwzięcia skierowaliśmy swe kroki do popularnego sklepu meblowego. Jednak nasza szafka ostatecznie jest kompilacją rękodzieła i masowej produkcji. Jak to się stało? Tak jak wszystko w tym remoncie. Przypadkiem.