Jedziemy dalej z remontem. SALON

     O sile naszej wyobraźni i pozytywnego myślenia niech zaświadczy to zdjęcie. Zrobione w dniu kiedy to na nielegalu wkroczyliśmy do stojącego w pewnej wsi pustostanu dziś hucznie zwanego naszym domem. Jednego nie można mu jednak było odmówić - ochoczo i bez zbędnego bajdurzenia prezentował całe swoje wnętrze. Dosłownie.

    Powiedzieć, że dom był rozszabrowany to trochę jakby nic nie powiedzieć. Ten dom był wybebeszony, a jego flaki ciągnęły się od drzwi wejściowych aż po strych. Dziś sama się trochę dziwię, że wśród tego syfu, szmat, świętych obrazków i creepy lalek bez oka dostrzegłam potencjał mieszkalny. Ale tak, kupiliśmy ten dom w stanie widocznym na zdjęciu. Po więcej wrażeń z pierwszego zauroczenia tą jakże obiecującą perełką rynku nieruchomości zapraszam do tego posta.

Dom stał pusty od co najmniej pięciu lat. Wyobraźcie sobie, że każda kieszeń w tej stercie ubrań była wywrócona na lewą stronę! Ile tu było przez ten czas poszukiwaczy skarbów trudno zliczyć.

    Dziś jednak nie będzie o domu ogólnie, a o pomieszczeniu ze zdjęcia - przy dużej dozie wyrozumiałości i patrząc nań przez bardzo różowe okulary nazwijmy je dobrodusznie salonem. Czy to pomieszczenie miało jakieś zalety? Owszem. Zielony widok z okna i drewnianą podłogę, której ostatecznie nie zdecydowaliśmy się zostawić. Po pierwsze dlatego, że była dość mocno nadgryziona przez robale, a po drugie jesteśmy zbyt pragmatyczni na drewno na podłodze. Zwłaszcza przy zwierzakach. Dużej ilości zwierzaków.

     Kiedy po odgruzowaniu go z pokaźnej dostawy ubrań do secondhandu zabraliśmy się za remont (jakieś dwa lata temu) miał być dwudziestometrowym pomieszczeniem, trochę ciemnym i w gruncie rzeczy ciasnym. Zdążyliśmy już w całości wygładzić ściany kiedy to nie mogąc znaleźć miejsca do podłączenia kominka (komin jest tuż przy drzwiach) postanowiliśmy wyrąbać wielką dziurę w (tej świeżo wyszlifowanej, wygładzonej ścianie-przypominam!) i połączyć z drugim pokojem. Na początku byłam tej zmianie przeciwna, bo szkoda mi było zmniejszać liczbę pomieszczeń, ale ostatecznie cieszę się, że tak zrobiliśmy. Salon ma teraz grubo ponad trzydzieści metrów powierzchni, godne miejsce na kominek i jest bardzo jasny, bo z łączonego pokoju wpada dużo światła, którego wcześniej nie było (okno wychodziło na północ, więc słońce świeciło tam tylko do południa, a teraz mamy okna na przestrzał - na północy, na południu, i jasno od rana aż do wieczora).

Tak wyglądał po posprzątaniu, zerwaniu podłogi i wykuciu starej instalacji elektrycznej. Piękne ścienne ornamenty nie przetrwały.

Z całego designerskiego wyposażenia tego pokoju zdecydowaliśmy się zostawić dwie PRLowskie komody i fotel. Jak znajdziemy czas to zamierzamy je trochę odpicować ;-)
Pomieszczenie, które zostało wchłonięte przez nasz póki co "pożal się Boże" salon.

Drzwi prowadzące do przechodniego pokoju miały zostać zamurowane


Tak wyglądało w chwili zakupu.


W końcu mieliśmy odpowiednie miejsce na kominek. Po zamurowaniu drzwi zrobił się tu spory kącik. Przed zamontowaniem kominka musieliśmy wylać pod nim docelową podłogę - na pozostałą część miał przyjść jeszcze styropian, rurki z ogrzewaniem podłogowym i wylewka, która miała się zrównać z naszą kominkową wyspą.

Największym wyzwaniem było połączenie obu pokoi wystarczająco dużym przejściem. Nadproże, które musieliśmy zamontować przed przystąpieniem do wybicia dziury w ścianie miało grubo ponad dwa metry i było pierońsko ciężkie!
Zamurowaliśmy drzwi betonowymi bloczkami.

    W tej części domu zmiany nie są aż tak drastyczne jak w kuchni (no oprócz tej wielkiej dziury w ścianie). Mniejszy pokój był przechodni z innym pomieszczeniem, zdecydowaliśmy więc o zamurowaniu tam drzwi. Pracy włożyliśmy w niego sporo, choć nigdy jej nie zobaczycie, bo były to prace z rodzaju tych syzyfowych. Na przykład po zagruntowaniu i pomalowaniu całości białą farbą bazową postanowiliśmy... jeszcze raz wygładzić ściany. Niestety nasza pierwotna umiejętność gładzenia pozostawała wiele do życzenia i okazało się, że to co braliśmy za perfekcyjnie gładką ścianę po odpowiednim podświetleniu jest wiernym odzwierciedleniem powierzchni Marsa. Wszystkie te nierówności i kratery słabo rokowały na granatowe tło, więc musieliśmy się zabrać do pracy. Znów.

Tutaj mamy etap wyłożenia powierzchni podłogi styropianem pod ogrzewanie podłogowe.

Kiedy w końcu podłączyliśmy kominek zrobiło się jakby luksusowo - mogliśmy nawet zostawać na noc zimą!
Po położeniu rurek od ogrzewania ekipa mogła wylać naszą nową podłogę.

  Tutaj musimy się zatrzymać albowiem po wylaniu anhydrytu na podłogach to pomieszczenie na długo przestało dla nas istnieć. Mając wreszcie długo wyczekiwane podłogi mogliśmy przystąpić do wykańczania (brak wylewek bardzo opóźniał nam pracę - trudno wykończyć pomieszczenia nie mając podłogi). Bezwarunkowo priorytetem była jednak łazienka, o której przeczytacie tutaj!

 Czy mam jakiś pomysł na wystrój tego pomieszczenia? Mam, ale od dwóch lat nieustannie ewoluuje, więc zobaczę co z niego wyrośnie kiedy przyjdzie czas. Miałam fazę na cegły, miałam fazę na tapetę Mroczny Las, chorobliwie chciałam też wcisnąć gdzieś beton. Teraz jest faza na granatowy total look i chyba na tym stanie, bo posunęliśmy się nawet do tak poważnego przedsięwzięcia jak zakup farb w kolorze Serca Oceanu :D 

   Na pewno chcę tu mieć potężne miejsce na książki, część jadalną i przytulny kąt do zalegania  na kanapie. Marzy mi się dużo roślin, ale totalnie nie mam ręki do kwiatów, mam za to koty, które z kolei mają talent do ich uśmiercania. Jako że mniejszą część z dużym prawdopodobieństwem pomalujemy na ciemno, to ta większa pozostanie jasna. Pewne tu są tylko panele (choć zdarzało nam się już oddawać płytki, nie raz, nie dwa, więc może ich los wcale nie jest taki pewny?). Kupione dwa lata temu, grzecznie czekają w garażu na swój czas, z tego co pamiętam to dąb wirtuwiański, ale pamięć może mnie mylić, w końcu nie widziałam ich od lat.

   Ach, no i piec. Piec jest pewny! Stoi już podłączony, okopcony i pęknięty więc raczej nie kwalifikuje się do zwrotu. Poza tym nie oddałabym go, bo to piękny prosty piec kaflowy w kolorze butelkowej zieleni (ale przyznaję, że zanim go kupiliśmy miałam fazę na czarną żeliwną kozę - sami rozumiecie, że trudno przewidzieć dokąd zmierza mój gust). Jest jedna stała od wielu lat w moim #musthve wyposażenia wnętrz - zielony welurowy uszak z Ikei. Szybkie spojrzenie na stan konta mówi mi jednak, że nie stać mnie na fotel za 9 stów, a niestety rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy, nie znajduję go na OLX. W ogóle to możemy sobie tak dywagować o tym co ja tam bym chciała, pozostanie to jednak w kwestii spekulacji, bo nie wiem czy stać nas choćby na kanapę. Że o krzesłach nie wspomnę.

Wystrój i klimat niczym z Pinteresta! :)))

 

  _________________________________________________________________________

AKTUALIZACJA z 2020!

   Ok, ten post napisałam jakiś rok temu. Tyle mniej więcej zajęło nam osiągnięcie kolejnego etapu w tym niekończącym się remontowaniu - wykończenia. Czy coś tam jeszcze zrobiliśmy w międzyczasie bez sensu? Oczywiście, jak to my! Pomalowaliśmy sufit (trzy razy) po to by po zamontowaniu listew ledowych przyznać, że taki sufit jednak nie przejdzie. Znów pokryliśmy go gładzią (a z już przyklejonymi listwami, to już nie była praca tylko syzyfowa, była arcytrudna!). Położyliśmy panele (wciąż te same!), ale na ścianach ostatecznie wygrały szarości. Granatowa ostała się tylko jedna, choć nie wykluczam ekspansji tego koloru w przyszłości - temat jest mocno rozwojowy. Ledowe listwy miały być w obu pomieszczeniach, jednakże zdecydowaliśmy się odpuścić je w drugiej części - tam sufit również wymagałby poprawki by udźwignąć ciężar takiego oświetlenia, a my już nie mamy na to siły. Poza tym ludzie tak długo nie żyją i moglibyśmy zwyczajnie nie doczekać końca tego remontu. Panele jednak zostały i podobają mi się jeszcze bardziej niż w sklepie. Zdecydowaliśmy się na białe listwy przypodłogowe i drewniane parapety, które zabejcowaliśmy kolorem zbliżonym do podłogi. Wy na razie nie możecie zobaczyć nic prócz syfu, ale mówię Wam - jest super! Pozostało jeszcze sporo detali do zrobienia, ale powoli rozglądamy się już za wyposażeniem. 

   Z dobrych wiadomości jest jedna. Jakiś czas temu udało mi się dorwać zielony fotel na dziale sprzedaży okazyjnej za 450 złotych (kosztuje 900). Właściwie to dwie dobre, bo tydzień później dorwałam jeszcze podnóżek do kompletu za 150. Jestem usatysfakcjonowana.


CIĄG DALSZY NASTĄPI>>>

7 komentarzy:

  1. No i pięknie. Naprawdę podziwiam Was za ten ogrom pracy, którą wlożyliście i czekam na dalsze historie 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My siebie też podziwiamy :d jakby mi ktoś 3 lata temu powiedział, że będę umiała kłaść płytki, tynkować, gładzić i robić instalację wodną to bym go wyśmiała ;p

      Usuń
  2. Tu widać jak można zrobić coś z niczego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten salon zdecydowanie wymagał remontu. Super, ponieważ widać że jest na niego pomysł jak ma wyglądać. Metamorfoza zdecydowanie zrobi ogromne wrażenie zakładam. Ja remont salonu robiłam na początku wakacji, u mnie salon też ma wyjście na spory balkon. Dlatego z racji letniej pory potrzebna była tego rodzaju moskitiera https://allegro.pl/produkt/moskitiera-do-drzwi-na-magnesy-210x50-cm-7461b16d-1884-4cee-bd51-9cc92847d186?bmatch=baseline-product-eyesa2-engag-dict45-hou-1-4-0717 . Przynajmniej spokój z owadami latającymi. Warto w takie zainwestować, tym bardziej że nie jest to jakiś duży koszt.

    OdpowiedzUsuń
  4. W takim salonie świetnie wyglądałyby także rodzinne zdjęcia. Warto pomyśleć o wywołaniu kilku z nich i powieszeniu na przykład w ramkach na ścianach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Efekt przed i po jest naprawdę powalający! Świetne zestawienie paneli z ciemno granatową ścianą. Super pomysł na wpisy, takie szczegółowe fotorelacje z przebiegu remontu, są bardzo interesujące i przyjemne w odbiorze, a do tego można czerpać z nich praktyczne inspiracje.

    OdpowiedzUsuń