Co mogło pójść źle? WSZYSTKO!

     Zakup starego domu to taka Kinder Niespodzianka dla dorosłych - czasem trafi się limitowana zabawka z serii, ale zdecydowanie częściej wyciągamy z jajka gówniane puzzle, z których nie cieszą się nawet niewybredne dzieci. Decydując się na dom z rynku wtórnego podejmujemy ogromne ryzyko. Musimy zweryfikować stan budynku oglądając go tylko powierzchownie. Nie możemy na przykład zerwać podłogi ani zbić tynku, by ocenić jak wielkie potrzeby remontowe ma nasz potencjalnie wymarzony dom. Jak wiecie z poprzednich postów my zaryzykowaliśmy. Jesteście ciekawi co znaleźliśmy w naszej Kinder Niespodziance?

    
    Zacznijmy od tego, że przedsięwzięcie było bardzo szalone i ryzykowne z wielu względów. Dość istotnym był fakt, że dom nie miał żadnej dokumentacji, planów budowy, nic. Nie udało się znaleźć niczego w archiwach, dlatego musieliśmy się liczyć z tym, że kupujemy totalnego kota w worku. Stresował nas też fakt, że dom mógł być samowolą budowlaną, jako że nie było żadnej wzmianki o pozwoleniu na budowę. Na szczęście wątpliwości w sprawie tego ostatniego bardzo szybko rozwiano nam w Wydziale Architektury.  Legalizacja domów powstałych przed 95. rokiem jest możliwa i bezpłatna. Nasz został wybudowany w latach siedemdziesiątych i uprzejma pani zapewniła nas, że mimo braku papierów nikt nie każe nam domu wyburzyć. Warto jednak wiedzieć, że domy nowsze, powstałe po 95. roku, bez takiej dokumentacji są bardzo kosztowne. Ich legalizacja może kosztować nawet 50 000 złotych. Otuchy dodawał nam też fakt, że kupowaliśmy dom od gminy, a to nie mogło być przecież nic nielegalnego, nie? :d

    Nasza wyśniona ruina miała kilka wad widocznych gołym okiem. Największą z nich był tzw. niski parter, czyli cały dół domu osiągający imponującą wysokość... 198 (słownie: stu dziewięćdziesięciu ośmiu!) centymetrów. Nadmienię tylko, że Rudy dysponuje niewiele tylko mniejszym potencjałem wysokościowym liczącym prawie 190 centymetrów, co czyniło sprawę lekko beznadziejną. Mimo tego wielkiego feleru dom jednak nabyliśmy, dlatego po zakupie postanowiliśmy temat zgłębić. I to dosłownie, bo przedsięwzięcie podwyższenia stropu wymagało zbicia wszystkich podłóg na parterze i wybrania ziemi na pożądaną głębokość. Umożliwiło nam to przygotowanie nowej wylewki, tzw. chudziaka z zapasem na izolację, docieplenie podłogi styropianem i założenie ogrzewania podłogowego, na które wcześniej nie było szans. Były to prace, które wykonaliśmy zupełnie sami, po sprawdzeniu fundamentów i konsultacji z inspektorem budowlanym. Największą wadę domu udało się więc zniwelować małym kosztem. Niestety takie rozwiązanie nie jest idealne - ściany nośne budynku pod drzwiami i tak mają fundamenty, których nijak nie można obniżyć, dlatego nie zawsze całe to przedsięwzięcie ma sens (...chyba że chcemy mieć w domu kilkunastocentymetrowe progi). U nas jednak wyszło nieźle ;-)




Pogłębiliśmy parter o kawałek ściany fundamentowej. Niestety będzie to wymagało wychodzenia na ogród przez schód, ale teraz Rudy przynajmniej nie haczy głową o sufit ;) Kolejnym mankamentem jest fakt pomniejszenia pokoju o kilka centymetrów w miejscach, gdzie ściana fundamentowa jest szersza niż ściana domu - tam w celu wyrównania przyjdą na ściany karton gipsy.

     Kolejną wielką wadą, której byliśmy świadomi od początku była niska piwnica (150 centymetrów wysokości), dotychczas pełniąca w domu również funkcję kotłowni. Takie pomieszczenie nijak nie spełnia prawa budowlanego, ani też nie jest zbyt bezpieczne. Planowaliśmy po zakupie wynająć firmę, która zajęłaby się pogłębieniem piwnicy (co byłoby trochę tańsze i szybsze niż wybudowanie nowej kotłowni), ale tu niestety spotkało nas rozczarowanie - po zbiciu podłogi i wykopaniu dołu na 60 centymetrów zaczęła się w nim zbierać woda. Wysoki poziom wód gruntowych przekreślił całe przedsięwzięcie - nie jest to co prawda niemożliwe, by w takich warunkach pogłębić piwnicę, ale na pewno przestaje być opłacalne.  I to jest właściwie najpoważniejszy mankament domu, z którym jeszcze się nie uporaliśmy. Czy wybudujemy nową kotłownię, czy zdecydujemy się na inny rodzaj ogrzewania domu, jeszcze nie zdecydowaliśmy. Oba rozwiązania wymagają jednak większego nakładu finansowego niż był przez nas planowany. 


     I na tych dwóch wadach <póki co!> sprawa się kończy. Mimo iż dom był królestwem boazerii i trudno było przed zakupem ocenić kondycję ścian pod spodem, mieliśmy fart. Po zdemontowaniu tego dziadostwa naszym oczom ukazały się suche i wolne od wszelkich grzybów i pleśni zdrowe mury, z minimalną liczbą spękań. Podobnie rzecz ma się ze stropami. Budynek jest solidny i nie wymaga wielkich interwencji naprawczych. Co prawda na dole spadły nam niemal wszystkie tynki, ale dzięki temu odkryliśmy zamurowaną wnękę okienną, którą to przywróciliśmy do pierwotnej funkcji ;-)



     Oczywiście trudno nie przyznać, że do wymiany jest eternitowy dach, wszystkie instalacje i cała stolarka, trzeba też zrobić nowe wylewki, nowe tynki (...że o pracach wykończeniowych nie wspomnę), ale to są rzeczy, z którymi liczyliśmy się kupując dom do kapitalnego remontu. Od samego początku zakładaliśmy jednak, że w ramach oszczędności będziemy go remontować sami. Fachowcom powierzamy wymianę dachu i instalacji centralnego ogrzewania. Resztę ogarniamy z ... Youtube'm. Serio. O postępach będę meldować!


1 komentarz: