Chorwacja - wakacyjna mekka Polaków, gdzie nasz rodzimy język (a zwłaszcza popularne słowo na K) usłyszymy częściej niż ichniejszy. A mimo to lubię ten kierunek i tego lata spontanicznie zdecydowaliśmy się na niego już po raz trzeci. Dotychczas, jako że Rudy był jedynym kierowcą, kończyliśmy na Istrii. I <choć Rudy nadal jest jednym kierowcą!>, tym razem zabraliśmy namiot, śpiwory, kuchenkę gazową i... chęć, by zobaczyć coś DALEJ. Nasze plany były grube - mieliśmy tydzień urlopu i postanowienie, by zwiedzić Plitwickie Jeziora, Trogir, Split, wyspę Brać, Dubrownik i na końcu (uwaga!) wbić jeszcze do Bośni i Hercegowiny, a tam zobaczyć sobie Mostar i Sarajewo.
Drugiego dnia naszego urlopu po ciężkich wojażach i nocce w samochodzie zaparkowanym tuż przy ruchliwej drodze (totalnie bałam się spać w lesie) w końcu wieczorem dotarliśmy do kempingu przy Plitwickich Jeziorach. Przez całą drogę z Polski padało, co w aucie nie było przesadnie uciążliwe, za to rozkładanie namiotu w strugach deszczu po długiej trasie wyniszczyło kompletnie nasze wakacyjne nastroje. Nocą nie było lepiej - burza trwała aż do rana, które to z kolei nie powitało nas jutrzenką zapowiadającą piękny dzień. Było mgliście i ponuro i w takiej właśnie aurze przyszło nam zwiedzać Park. Ja tam nawet uważam, że to do tych jezior pasuje, na zdjęciach wyszło trochę jak z dżungli :)) Dodatkowych ekstremalnych atrakcji dostarczały przeprawy przez podmyte długotrwałym deszczem ścieżki, na których niestety robiły się zatory (a to z kolei idealnie obrazuje tłumność Parku w okresie wakacyjnym, niezależnie od pogody).
Prosto z Parku Narodowego Plitwickich Jezior ruszyliśmy w dalszą drogę. Co by podtrzymać nasze wyśmienite wakacyjne przydarzyła nam się na autostradzie awaria na bramkach, które nie wydawały biletów. Niestety na kolejnej bramce przyszło nam zapłacić 200 złotych za przejazd bez biletu (30 kilometrów autostrady! W korku!), bo gościu w okienku uparcie twierdził, że niemożliwe, że automat nie wydał nam kwitka. Deszcz i burze towarzyszyły nam aż do górskich tuneli, które były jak z innego wymiaru - po wyjechaniu z ciemności ukazał się nam się iście pustynny klimat, który zaserwował nam w końcu trochę upałów i nadzieję, że spędzimy ten urlop godnie (chociaż jego pozostałą część.)
Trzeciego dnia dojechaliśmy do Szybenika, gdzie zatrzymaliśmy się na bardzo dziwnym kempingu. Oprócz licznej bośniackiej familii (wzięli nawet bardzo wiekową babcię!), która zrobiła sobie przy kamperze luksusową strefę kibica (trwało akurat Euro), byliśmy jedynymi gośćmi. Taka frekwencja w szczycie sezonu budziła niepokój, zwłaszcza że wszędzie indziej był tłum, ale robiło się ciemno, a my nie mieliśmy sił jechać dalej. Recepcja zamknięta na głucho, sanitariaty jak z "Pory Mroku" (kafelki wczesne lata osiemdziesiąte, cieknące krany, buczące rury, zasłonki, mrygające żarówki), ale stary sosnowy las i bezpośredni dostęp do morza czyniły to miejsce bardzo znośnym. Nawet kiedy z rana pojawiła się recepcjonistka i skasowała nas jak za apartament czterogwiazdkowy :)
Trzeciego dnia dojechaliśmy do Szybenika, gdzie zatrzymaliśmy się na bardzo dziwnym kempingu. Oprócz licznej bośniackiej familii (wzięli nawet bardzo wiekową babcię!), która zrobiła sobie przy kamperze luksusową strefę kibica (trwało akurat Euro), byliśmy jedynymi gośćmi. Taka frekwencja w szczycie sezonu budziła niepokój, zwłaszcza że wszędzie indziej był tłum, ale robiło się ciemno, a my nie mieliśmy sił jechać dalej. Recepcja zamknięta na głucho, sanitariaty jak z "Pory Mroku" (kafelki wczesne lata osiemdziesiąte, cieknące krany, buczące rury, zasłonki, mrygające żarówki), ale stary sosnowy las i bezpośredni dostęp do morza czyniły to miejsce bardzo znośnym. Nawet kiedy z rana pojawiła się recepcjonistka i skasowała nas jak za apartament czterogwiazdkowy :)
Piękne miejsce na biwak! Aż żal, że popadło w ruinę mimo tak atrakcyjnego położenia |
W końcu ruszyliśmy na upragniony Split i...i... nic mnie bardziej nie rozczarowało. Tłok, smród, wielkie biurowce górujące nad tą małą zahukaną starą częścią miasta, nowe budynki doklejone do starych kamienic. Próżno szukać romantycznych uliczek z grafik Google'a, no chyba, że na pocztówkach. Może nawet gdzieniegdzie byłoby ładnie... gdyby tego nie zasłaniał tłum ludzi :)
Najchętniej od razu byśmy stamtąd wyjechali, ale znów nastał wieczór, a my byliśmy niewyspani, sfrustrowani i mieliśmy bagażnik pełen mokrych ciuchów, które lada chwila zaczęłyby pleśnieć (no i mój moherowy sweter czadził mocno mokrą owcą :D). Zamiast płacić dwie stówy za kolejną nockę na kempingu zarezerwowaliśmy na Bookingu apartament z kuchnią, łazienką i klimatyzacją za ... 170 złotych. Szczerze, nie wiem w którym momencie kempingi przestały być tanią alternatywą noclegową, w każdym razie w Chorwacji, ale wychodzi na to, że nas zwyczajnie na kemping już nie stać! Oczywiście nie można im odmówić wysokich standardów (oprócz tego kempingu-widmo w Szybeniku, wiadomo), ale to ciągle tylko małe poletko z własnym namiotem w cenie powyżej 200 złotych.
SPLIT |
SPLIT |
Takim sposobem czwartego dnia naszego urlopu byliśmy już zmęczeni całym tym podróżowaniem, wilgocią w namiocie, schodzącym powietrzem z materaca, drogimi kempingami i tłumem ludzi w turystycznych miejscowościach. Zamiast ruszyć na Dubrownik, uprzednio planowany, wybraliśmy na chybił-trafił jakąś małą mieścinę na trasie do domu i postanowiliśmy się tam zaszyć na resztę marnego urlopu, który nam pozostał. Oczywiście wzięliśmy sobie apartament z wygodnym łóżkiem, a co!
.... i oczywiście też był tańszy niż pole namiotowe...
Padło na piękną wyspę MURTER |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz