Trochę rękodzieło, trochę IKEA.

    Trochę na wyrost i trochę buńczucznie zadeklarowałam w socjal mediach, że Sknerus, który żyje w nas nie pozwala nam wydać milionów monet na szafkę łazienkową. Rzuciliśmy więc rękawicę i jednocześnie sami ją podjęliśmy postanawiając samodzielnie wykonać rzeczoną szafkę. W tych szumnych deklaracjach nie uwzględniliśmy jednak, że oprócz wujka Sknerusa mieszka w nas jeszcze smerf  Leniuch i po kilku tygodniach zwlekania z realizacją tego przedsięwzięcia skierowaliśmy swe kroki do popularnego sklepu meblowego. Jednak nasza szafka ostatecznie jest kompilacją rękodzieła i masowej produkcji. Jak to się stało? Tak jak wszystko w tym remoncie. Przypadkiem.

    Plan był prosty. Nie wydawać milionów monet i kupić tanią, prostą, ale stosunkowo solidną szafkę łazienkową. Wybór padł na podstawową wersję GODMORGON z dwoma szufladami za 299. W ramach własnej inicjatywy kreatywnej postanowiłam jednak zaszaleć i dokupić jej inne uchwyty za 44. Co mogło pójść źle? A właściwie - co poszło źle?

    To był długo wyczekiwany dzień. Po miesiącach mycia twarzy nad wanną i z nieco obolałym od tegoż kręgosłupie miało wreszcie dojść do upragnionego montażu dawno kupionej umywalki. Montaż ten wstrzymywany był rzecz jasna z braku szafki. Teraz szafka była i nawet przykręciliśmy jej nóżki, co by nie musieć wkręcać jej w pustą przestrzeń za ścianą z karton-gipsu. Wiekopomna chwila nadeszła, szafka ustawiona i zonk, coś się nie zgadza - kranik na wężyk z wodą wystaje poza szafkę. Sprawdzamy, przesuwamy, ale nie, szafka musi stać na środku, nie ma opcji by ją przesunąć, żeby oba kraniki schowały się za szafkę, jeden wciąż sterczy z boku. Chwila konsternacji - trzeba by wymienić szafkę na jakąś szerszą - ale już nie da rady, bo tą zmasakrowaliśmy dokręcając jej nóżki. Zwrotu nie będzie, będą za to dodatkowe koszty, bo trzeba tę szafkę jakoś samodzielnie poszerzyć.

Zakupiliśmy więc trochę desek i przystąpiliśmy do improwizacji.

Najpierw docięliśmy blat i zaznaczyliśmy, gdzie ma być docięty otwór na odpływ

Z resztki desek mieliśmy zrobić małe półki, które wypełniłyby pustą przestrzeń między szafką a ścianą




    I voilà! Teraz wężyk doprowadzający wodę do baterii umywalkowej schowa się gdzieś za ręcznikami albo papierem toaletowym ;-) Sytuacja uratowana, ale czy wyszło korzystnie? Zarówno w kwestii estetycznej, jak i finansowej trudno to ocenić. Estetyka wiadomo kwestia gustu, a czy podobną szafkę kupilibyśmy taniej? Mebel ostatecznie kosztował nas 500 złotych (szafka 300, deski 100, uchwyty 50, nóżki 50). Mamy za to drewniany blat, który na pewno dużo lepiej będzie znosił działanie wody niż gotowe blaty paździerzowe. I mamy szafkę, której nie ma nikt! ;-)


4 komentarze:

  1. Wszystko nawet wygląda, ale jest jedno ale. Otóż rzuca się w oczy za duża umywalka względem samej szafki, zauważyłaś? Gdyby była idealnego rozmiaru, co szafka, to byłoby mega. Tutaj na szybko nikt tego nie zauważy. Przy dłuższym podziwianiu ten szczegół robi różnice. Jednakże sam pomysł się mi podoba. Oby więcej takich patentów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie gdybyśmy wiedzieli, że będzie pełniła rolę umywalki nablatowej to wybralibyśmy zupełnie inny model. Ale te kupiliśmy na dziale sprzedaży okazyjnej, a tam nie ma zwrotów. Jaka by nie była musiała zostać :d

      Usuń
    2. Ogólnie gdybyśmy wiedzieli, że będzie pełniła rolę umywalki nablatowej to wybralibyśmy zupełnie inny model. Ale te kupiliśmy na dziale sprzedaży okazyjnej, a tam nie ma zwrotów. Jaka by nie była musiała zostać :d

      Usuń
  2. Świetna robota. Szafka wygląda fantastycznie!

    OdpowiedzUsuń