WELCOME TO CANADA #1

    Uznawana za najlepsze miejsce do życia we wszystkich możliwych rankingach. Dla miłośnika gór, entuzjasty jezior, wielbiciela cywilizacji i wielkich metropolii. Fana ciepłego, ale też i zimnego klimatu. No po prostu dla każdego. Rudy ledwo rozpakował walizki po powrocie, a już gotów byłby tam wracać. Na zawsze. Szybka kalkulacja ile kosztowałaby przeprowadzka zwierząt (700 PLN za jedno!) na razie ostudziła jego zapał, ale nic nie stoi na przeszkodzie byście zobaczyli co nas (i Was, skoro też akurat nie emigrujecie) omija.



    Mój samolotowstręt jest powszechnie znany, dlatego nie będę udawać, że tam byłam. Perspektywa prawie dziesięciogodzinnego lotu tak mnie przerażała, że Rudy ostatecznie pojechał tam z bratem. Sami zobaczycie, oglądając zdjęcia, że to była jedna z tych tragicznych decyzji, których żałuje się do końca świata i jeszcze potem... Nie widzę jednak powodu, by nie użyć  Rudego jako przekaźnika, żebyście i Wy mogli zobaczyć to fantastyczne miejsce, dlatego oddaje mu głos klawiaturę.
     Najbardziej traumatyczna przygoda każdej podróży rozpoczyna się jak zawsze na lotnisku. Tym razem jednak, o dziwo, mniej stresujące okazało się lotnisko zagraniczne. To w Toronto jest wielkie jak małe miasto, ale przejrzyste i dobrze zorganizowane. Nie ma też potrzeby planowania wcześniej transferu z lotniska. Dostać się do centrum Toronto można kolejkami i autobusami, które stale kursują (co 30 minut, a biletomaty przyjmują płatność kartą). Jedyna rzecz, która wymaga przygotowania to oczywiście nocleg. My skorzystaliśmy z booking.com i udało nam się zarezerwować dwuosobowy pokój w hostelu Kensington College Backpackers, który leży w odległości kilku kilometrów od centrum. 3 noclegi ze śniadaniami kosztowały nas 336 dolarów kanadyjskich. 



     Po Toronto poruszaliśmy się głównie na wypożyczanych rowerach lub przy użyciu własnych nóg. Ze spokojnym sumieniem polecam także korzystanie z autobusów. Jest to rozwiązanie łatwe i bezpieczne, a z trasami można się oswoić już po jednym dniu (nawet jeśli widząc rozkład jazdy po raz pierwszy ogarnie Cię przerażenie, nie zniechęcaj się!). 




    Toronto to przede wszystkim ogromna metropolia i niebotyczne wręcz lasy drapaczy chmur. Potwierdzenie faktu jakoby było to najbardziej wieloetniczne miasto świata (ok. 150 różnych grup etnicznych) widać na każdej ulicy - ludzie są tu niezwykle barwni, ale też i bardzo pomocni. Co ciekawe nie widziałem tu ani jednego starego zdezelowanego samochodu, wszystko to najnowsze roczniki. Fani Starbucks'ów powinni być usatysfakcjonowani, bowiem ta popularna sieciówka jest tu na każdym rogu. Warto skierować swoje kroki na wybrzeże - wzdłuż brzegu jest mnóstwo sezonowych atrakcji, takich jak stoiska z rękodziełem, czy kuchnią z całego świata. Warto też zorientować się, czy w mieście nie odbywa się akurat jakiś happening, ponieważ corocznie jest tu ich sporo. My akurat załapaliśmy się na festiwal cosplay'ów.




    Jak wszędzie za granicą warto i w Toronto wpaść do barwnego Chinatown. Największa chińska dzielnica znajduje się niedaleko centrum. Wszechobecny jest tu oczywiście uliczny handel wyrobami azjatyckimi, m.in. krabami, grzybami, ośmiornicami, a nawet suszonymi konikami morskimi. Kuchnię chińską oferują setki restauracji. Jest tu także chińskie kino i centrum handlowe. 



    Będąc w Toronto warto zaopatrzyć się w kartę City Pass, która za cenę 60-70 dolarów (w zależności od aktualnych promocji) oferuje możliwość zwiedzenia 5 wybranych atrakcji miasta. Do wyboru mamy CN Tower, Casa Loma, czyli neogotycki zamek, Royal Ontario Museum, Ripley's Aquarium of Canada, Zoo Toronto i Ontario Science Centre. Co jest ważne, a nawet najważniejsze, oprócz pieniędzy oszczędzamy czas, bowiem karta ta zwalnia z konieczności stania w kolejkach (a te są naprawdę gigantyczne!). Karta też pozwala uniknąć rozmów z kasjerami (a to najważniejsza zaleta wg Rudego, przyp. Karoliny :-))), wystarczy ją pokazać obsłudze.

CN TOWER

    Czyli betonowa wieża telewizyjna o wysokości 553 metrów. Z myślą o turystach "trochę" ją rozbudowano. Są na niej ogólnodostępne tarasy widokowe, obrotowa restauracja i cały kompleks rozrywkowy, z minigolfem i ścianą wspinaczkową włącznie. Największą atrakcją oczywiście jest wjazd na samą górę. By dostać się na pierwszy poziom podróżuje się oszkloną windą, która porusza się z prędkością 6m/s. Podróż na 346 metrów trwa około trzech minut. Każda z wind jest zawieszona na 8 linach, z których każda mogłaby utrzymać kabinę samodzielnie. Sky Pod to najwyżej położona galeria obserwacyjna, znajdująca się na wysokości 447 metrów. Z jej poziomu ogarniesz wzrokiem 160 kilometrów powierzchni w każdą stronę. Jest to jednak wyzwanie dla odważnych - przypięty liną możesz wychylić się aż za krawędź tarasu! My woleliśmy jednak zadowolić się jedynie szklaną podłogą, która znajduje się na 342 metrze.



RIPLEY'S AQUARIUM OF CANADA

    Tu pierwszy raz miałem okazję zobaczyć na żywo rybę piłę i rekina młota, do tego masa sporych rozmiarów żarłaczy krążących nad głową i moje ulubione, czyli uśmiechnięte płaszczki :-)  





ROYAL ONTARIO MUSEUM

    Dobre dla małych i dużych. Mnóstwo artefaktów ze wszystkich epok i kultur, z dinozaurami włącznie. Ogromna ekspozycja dotycząca Indian zamieszkujących ziemie należące do Kanady. Warto zobaczyć prawdziwy gigantyczny indiański totem (40 metrów!) i wszystkie te szkielety prehistorycznych stworzeń, zbudowane z prawdziwych znalezionych kości (te zrekonstruowane są wyraźnie oznaczone). Mamy tu robiący wrażenie szkielet żółwia wodnego wielkości dwumetrowego człowieka i ogromnych ryb, których próżno szukać teraz w naturze. Jest też ciekawa wystawa poświęcona zwierzętom występującym obecnie w Kanadzie.









WODOSPAD NIAGARA

    Wodospad będący naturalną granicą między USA i Kanadą. Mekka mojego dzieciństwa. Ucieleśnienie wszystkich wyobrażeń o podróży do dziczy i dżungli. Dzicz owszem jest, ale gwarantują ją głównie nieucywilizowani ludzie, a i dżungla jest, choć jest to dżungla miejska. Nad Niagarą zbudowano małe tłoczne Las Vegas, gdzie tylko liczba tablic informacyjnych i neonów przewyższa liczbę turystów, a świątynia ducha i konsumpcji to jedno i to samo (tak, w tym mieście kościół stoi tuż przy kasynie!). Oczywiście te przelewające się tony wody i budzący respekt żywioł to jest coś, co warto zobaczyć, ale rozczarowane dziecko wewnątrz mnie nie pozwoliło się tym widokiem cieszyć w pełni ;-)

    Jeśli chodzi o praktyczne wskazówki to polecam dostać się tam z Toronto pociągiem (kurs bezpośredni i przede wszystkim częsty!). My wybraliśmy się nad Niagarę wypożyczonym samochodem, ale trasa jest tak zakorkowana, że odcinek 140 kilometrów pokonuje się w 3-4 godziny. Na miejscu pojawia się też kłopot z parkowaniem, bo mimo iż tereny wokół tej atrakcji to niemal same miejsca postojowe, próżno szukać jakiegoś pustego...










   Po spędzeniu jeszcze kilku dni w Toronto wybraliśmy się w dalszą podróż. W planie było Calgary, Banff i Vancouver.  Gdzieś tam pomiędzy w końcu zobaczyłem Kanadę taką, jak sobie wyobrażałem. Piękną, zieloną, majestatyczną, dziką. Ale o tym opowiem Wam następnym razem!

4 komentarze:

  1. Zazdro wielkie :( taka przygoda za wielką wodą moje marzenie ;) czekam na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, dla mnie wiele wymarzonych miejsc jest niedostępnych, choćby ze względu na to, że trzeba tam dolecieć :)

      Usuń
  2. zazdroszczę jak diabli :) Ale może i ja kiedyś odwiedzę, zachęciłaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta dzika część jest lepsza, wypatruj! :D a jak zobaczysz ile zwierząt można tam spotkać to oszalejesz :D

      Usuń