Kocur zastępczy

    Małe, rozkoszne, kilkutygodniowe. Większość decyzji o przygarnięciu kota zapada pod wpływem tych kluczowych słów. Nic w tym złego i dziwnego, natura dobrze to sobie przemyślała, wyposażając te bezbronne istoty w mocną broń, mianowicie urok osobisty. Jednak odchowanie takiego oseska to nie tylko tulenie go i całowanie po główce, dlatego dobrze jest taką decyzję poprzedzić nabyciem odpowiedniej wiedzy, a w szczególnych przypadkach nawet oddać kocię komuś doświadczonemu, kto odchowa malucha, zanim stanie się w miarę samodzielny. Mam na koncie wiele takich uratowanych kociaków. Ale nie robię tego sama, mam od tego ludzi... a właściwie, jak to w moim przypadku, ja mam od tego koty!

           
    Człowiek nie zapewni małemu kotu nawet połowy tego, co da mu matka. Bardzo często zdarza się jednak, że kocię zostaje osierocone, porzucone, albo trafia do nas jeszcze w jakichś innych okolicznościach. Wtedy nie ma wyjścia, musimy próbować zastąpić mu matkę. Wiąże się z tym mnóstwo trudności, którym musimy sprostać. Karmienie co kilka godzin. Zapewnienie ciepła. Masowanie brzucha i odbytu, by pobudzić trawienie. Przy czym to ostatnie to naprawdę sprawa życia i śmierci. Zresztą każdy niespełniony punkt może się zakończyć śmiercią zwierzaka. Czasem nawet mimo naszych najlepszych starań nie uda nam się utrzymać takiego oseska przy życiu. Wszystko zależy od jego kondycji, wagi, ukrytych chorób. Miałam kociaka, który trafił do nas w tak złym stanie, że mimo leżenia w inkubatorze i podawaniu kroplówek nie przeżył. Był skrajnie wychudzony, zarobaczony i miał koci katar. Najważniejsze to jednak się nie zniechęcać i nie obwiniać, bo życie jeszcze wielu kotów może być zależne akurat od Was. I możecie je uratować.

    Mam to szczęście, że wśród licznej gromady, jaką mam na stanie, wiele egzemplarzy kastrowanych kocurów wykazuje niesamowite zdolności wychowawcze. Odkąd dostały na wychowanie pierwszego kociaka jestem już bardziej spokojna, że to trudne zadanie z każdym razem na pewno wspólnymi siłami wykonamy dobrze ;-)
    Podział obowiązków uważam, za rewelacyjny. Ja tulę, całuję po główce i karmię butelką (kocury jeszcze nie karmią własną piersią), głodoZmory pilnują trawienia, co w praktyce jest akurat czynnością lubianą przez koty, czyli lizaniem dupy. Oprócz tego na ich barki składam też wychowanie maluchów, trzymanie dyscypliny i wyznaczanie granic. Często słyszy się bowiem, że koty wychowane przez ludzi są dzikie, nie znają umiaru w zabawie, gryzą i drapią do krwi. Gwarantuję, że wychowane w naszym sierocińcu maluchy są tak maltretowane przez starszych, że dokładnie odróżniają zabawę od znęcania się ;-)


Czasem kociaki są naprawdę w złym stanie. Ta kotka miała tak zaropiałe oczy, że kiedy na siłę otwieraliśmy je z weterynarzem nie wiedzialiśmy, czy gałki oczne jeszcze będą do uratowania. Na szczęście były ;-)

Opada mi też punkt z trzymaniem kociaka w cieple. Kociarze, na pewno wszyscy wiecie ile ciepła generuje kot!

     Tym razem trafiła do nas kotka. Nie jest już taka mała, ma 11 tygodni i nieźle sobie radzi z życiem. Taki kot nie wymaga już troskliwej opieki. Je samodzielnie karmę dla kociąt i wypróżnia się bez wsparcia (i bez zaparcia). Wystarczyło jej tylko pomóc zabierając ją z ruchliwej drogi i znajdując dom. Odfajkowane! Kotka, nazwana przez nowych właścicieli Luną, zostanie z nami jeszcze kilka dni. Tymczasem nosi pieszczotliwe miano Gówniaka (zgadnijcie czemu?) i dostarcza nam rozrywki w jesienne wieczory. Trochę jest z niej młoda gniewna, prycha i burczy kiedy głodoZmory próbują ją ubezwłasnowolnić. Właściwie tylko one wydają się trochę rozczarowane nowym tymczasem. Ich instynkt opiekuńczy tym razem nie miał szans się w pełni rozwinąć... 











3 komentarze:

  1. Ale Ci zazdroszczę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie kotki to bardzo fajne są.Chyba nie ma człowieka który by kotów nie lubił w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń