O kocie, który umarł i wrócił... #6


 Dawno urwany dalszy ciąg... (nomen omen o urywaniu będzie!)

6
     Frankenstein zwany raczej Frankiem zawitał na nasze osiedle w czerwcu 2011 roku. Wtedy nie był jeszcze Frankiem, tylko kolejnym bezdomnym kotem, który dotarł do naszej budki w poszukiwaniu jedzenia. A że jedzenia było dużo i zawsze - został. Polubiłam go jakoś szczególnie, bo wśród innych kotów wyróżniał się obrzydliwą bezczelnością i sprytem. Nie przychodził jak inne raz, dwa razy dziennie sprawdzić, czy może w miskach coś się ostało. Gdy był głodny, wyczekiwał pod moją klatką na żarcie „z pierwszej ręki”.
     Frankensteinem stał się wraz z nadejściem zimy, która zmuszała koty szukać ciepła wśród samochodowych silników. Spokojna dlań noc zakończyła się bolesnym porankiem i zerwaniem skóry z grzbietu. Kot wyglądał strasznie. Rana miała kształt prostokąta 5x15 cm i goiła się koszmarnie. Wszelkie moje próby zdezynfekowania tego miejsca (choćby i z daleka!) kończyły się syczeniem i grożeniem mi zębami. Franki był dzikim kotem, mogłam więc tylko patrzeć i życzyć mu, by rana się zabliźniła. Życzenie w końcu się spełniło i zima, nawet przy największych mrozach, upływała nam spokojnie, a po przykrym epizodzie pozostało tylko imię.
      Franek choć bystry, nie uczył się wcale na własnych błędach. Pod koniec lutego znów wpakował się na samochodowy silnik. Nikt nie widział dokładnie co się stało, ponoć urwało mu ogon. Legowisko w kociej budce było przesiąknięte krwią, lecz po Franku nie było śladu. Rozglądałam się za nim tydzień. Po drugim tygodniu straciłam nadzieję. Obrażenia musiały być bardzo poważne, myślałam. Wyobrażałam sobie, że zdycha gdzieś (tak, zdycha, nie umiera, bo bolesne gaśnięcie w jakiejś dziurze, nigdy nie będzie umieraniem) w męczarniach i bardzo powoli. W połowie marca do budki zawitał jako żywy trup. Łzy z oczu wyciskał już okropny smród zgnilizny, nie wspominając o przykrym wyglądzie kota. Ogon nie został całkowicie odcięty. Pękła kość i przebiła skórę, a obrzydliwe, wyschnięte truchło zwisało na jej kawałku. Kot chodził sztywno, na wyprostowanych tylnych łapach, a z każdym jego krokiem wydawałam w myślach jęk, jaki wywoływałby u mnie taki ból. Zdusiłam płacz i pobiegłam do domu po pomoc. Długo próbowaliśmy go złapać i na różne sposoby. Niestety kot, choć oszalały z bólu wciąż był dzikim zwierzęciem, któremu instynkt nakazywał uciekać. Karmiłam go więc, gdy przychodził, choć były to wizyty rzadkie i nieregularne. Nie miałam możliwości monitorowania jego stanu, modliłam się tylko, by szczęście uśmiechnęło się do niego po raz drugi. Zdawałam sobie jednak sprawę, że martwy, gnijący ogon przytwierdzony do reszty ciała to odroczony wyrok śmierci.
     W połowie kwietnia ogon, choć całkowicie martwy, wciąż dzielnie trzymał się reszty ciała. Kot był cały brudny, posklejany, mokry od jakiegoś śluzu. Tylne łapy były prawie całkowicie łyse i pokryte gdzieniegdzie skorupą. Wlókł je za sobą (razem z tym cholernym ogonem), co jakiś czas potrząsając nimi jakby chodził po wodzie. Smród był nie do wytrzymania i nie pozostawiał wątpliwości – gangrena zaatakowała resztę ciała. Wyobraziłam sobie jak Franek umiera z głodu nie mogąc wyczołgać się spod jakiegoś samochodu. Wyobraziłam sobie jak żywcem zjadają go robale, które skusiły już pierwsze upały. Wyobraziłam sobie jak to wszystko musi piekielnie boleć i nie mogłam już zwlekać. Następnego dnia uzbrojona w klatkę-pułapkę byłam gotowa łapać go choćby gołymi rękami. Krew się jednak nie polała i piętnaście minut później wiozłam Franciszka w jego pierwszą, a zarazem ostatnią podróż.
     Na miejscu Franek nie dał sobie podać zastrzyku. Gryzł i drapał na oślep i było w nim tak dużo życia… Musiałam go zostawić i przyjść za dwie godziny, kiedy drugi weterynarz będzie mógł pomóc. Wróciłam ze ściśniętym żołądkiem gotowa pożegnać się z dzikusem. – Oo, już pani jest, amputowaliśmy mu ten ogon. – zaczął pan doktor jeszcze w poczekalni. – Jak to, nie uśpiliście go?! – powiedziałam niemal z wyrzutem. – A to mieliśmy go uśpić tak na amen? – dopytywał, a ja zaskoczona tak nagłym zwrotem wydarzeń, nie potrafiłam odpowiedzieć na wybuch śmiechu, który wywołała w klinice nasza absurdalna wymiana zdań. Śmiertelny wygląd Franka nie budził dyskusji, martwica była zaawansowana, ale do opanowania, dzięki amputacji; kot wyglądał źle, bo z bólu ciągle się lizał, co spowodowało łysienie, a szorstki język dodatkowo podrażniał skórę. Zdiagnozowano u niego również <o ironio dla bezdomnego kota!> silną alergię na pchli jad (zaropiałe, trudno gojące się rany były wynikiem zapchlenia).
      Trzymając klatkę z kotem-nie trupem w jednej ręce i kuracją antybiotykową na 10 dni w drugiej, opuściłam przychodnię. Stanęłam oko w oko z nowym zmartwieniem: gdzie mam trzymać dzikiego kota aż do ściągnięcia szwów?!

     Dzień po tym zwariowanym dniu spisuję tę historię. Zamknięta z Frankiem w swoim pokoju ignoruję wycie moich kotów po drugiej stronie drzwi, domagających się ich natychmiastowego otwarcia. Franek leży gdzieś w pobliżu mnie, ale wciąż nie chce ze mną gadać. Właśnie obejrzałam trzyodcinkowy program Jacksona Galaxy i jestem gotowa stawić czoła kotu z piekła rodem. Franio jest dziki, to fakt, ale taka stuknięta historia zasługuje tylko na dobre zakończenie!
CDN... 
Ps. Początek tej historii poznacie tutaj

7 komentarzy:

  1. o matko jedyna! Trzymam zatem kciuki za niego! teraz musi być już tylko lepiej

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa piekna i wzruszajaca opowiesc

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna opowieść, którą czyta się jednym tchem! Bardzo, ale bardzo piękna historia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna opowieść, przeczytałam bez oderwania się od niej. Sama mam kota z charakterkiem i nie da się ukryć, że moja Migotka zawsze chodzi swoimi ścieżkami i na moje szczęście zawsze spada na przysłowiowe cztery łapy. Ostatnio musiałam ją ściągać z dachu. Pojęcia nie mam jak tam wlazła. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy mamy kota to naprawdę bardzo ważne jest to, aby go dobrze wychować. Jak dla mnie spodobał się artykuł o kotach w https://nasz-szczecin.pl/rasa-kota-syjamskiego-najwazniejsze-informacje/ i moim zdaniem jest tak, że na pewno każdy z nas także tak myśli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem kociaki są wielce fajnymi pupilami i na pewno warto jest je mieć u siebie w mieszkaniu. Bardzo ciekawie napisano o nich w https://www.globewings.net/pl/zycie/kot-syberyjski-dla-kogo.html i ja uważam,iż takie kocięta są po prostu słodkie. Dlatego ja także myślę o tym aby adoptować jeszcze kolejnego kociaka do siebie do domu.

    OdpowiedzUsuń