DZIKI LOKATOR

    Mamy nowego lokatora. Wyjątkowo ekscentryczny gość. Ma irytujący zwyczaj pukania we wszystko, dziwnie szczeka i ma dość osobliwy gust kulinarny. Trzymamy dla niego robaki w lodówce, znosimy do domu kłody drewna i dzielnie znosimy wszelkie hałasy, jakie nam serwuje. Możemy mu nawet powiedzieć "Zamknij dziób". Nie obrazi się - w końcu jest... dzięciołem.


      Przez nasze przytulisko, hucznie zwane domem, przewinęło się już wiele stworzeń. Przeważały jak wiadomo koty, ale teraz kiedy sprowadzamy się pod sam las spodziewajcie się parady różności ;-)
    Dzięcioła znaleźliśmy akurat na werandzie. To tzw. podlot, czyli ptak, który opuścił już gniazdo, ale nie potrafi jeszcze latać i jest pod kuratelą rodzicielską na odległość. To normalny etap rozwojowy, w który nie powinniśmy absolutnie ingerować, chyba że mamy ku temu poważne powody. Zwykle zaleca się by takiego ptaka przenieść na najbliższe drzewo i obserwować, czy rodzice są gdzieś w pobliżu i wciąż go dokarmiają. Nie musimy obawiać się, że odrzucą go z powodu ludzkiego zapachu. Ptaki mają naprawdę słaby węch, a swoje potomstwo rozpoznają głównie po słuchu. Jeśli jednak wydaje się ranny lub zagrożony jest duże prawdopodobieństwo, że potrzebuje naszej pomocy. Nasz podlotek był dosyć oszołomiony i ciągle wywracał się na plecy, a po umieszczeniu na gałęzi natychmiast z niej spadał. Co gorsza, po ogródku zaczęły się już kręcić sąsiedzkie koty. Interwencja wydała nam się więc słuszna. 
    Opieka nad dzikim ptakiem to nie jest jednak bułka z masłem. Najlepiej jest go zawieźć do ośrodka ratowania dzikich zwierząt, jeśli jednak nie mamy takiej możliwości dobrze byłoby się chociaż z taką placówką skonsultować w celu otrzymania instrukcji obsługi ;-) Ja korzystałam z rad Ośrodka Rehabilitacyjnego Mysikrólik w Bielsku-Białej, gdzie telefonicznie otrzymałam wyczerpujące instrukcje i tenże ośrodek gorąco polecam.


    W czasach kiedy całą światową wiedzę nosimy zawsze przy sobie w kieszeni czy torebce nie powinno być trudno ustalić z jakim ptakiem mamy do czynienia i czym ów się żywi. Problem zaczyna się gdy musimy takiego ptaka nakarmić, a on niezbyt chętnie współpracuje, jako że niewiele przypominamy mu rodziców. Nasz dzięciołek opierał się tak przez 3 dni i trzymał się tylko na głodowych racjach, które siłą wpychaliśmy mu do gardła. Kiedy już poważnie zaczęłam się obawiać, czy nie padnie nam z głodu, on nagle zaczął sam domagać się jedzenia. Nasz dzięcioł jednak okazał się frutarianinem - z owadów preferuje wyłącznie mrówki, za to zje każdy owoc, który mu podstawisz pod dziób. A jaki jest przy tym podekscytowany, musielibyście to widzieć!


     Jeśli jednak trafilibyście na ptaka owadożernego, który jest mniej wybredny niż nasz, udajcie się do najbliższego sklepu zoologicznego/wędkarskiego i zaopatrzcie w larwy mącznika i świerszcze. Nie karmcie ptaków białym robakami, tzw. pinkami, gdyż zawierają dużo azotu i mogą im zaszkodzić. Jeśli jednak trafi Wam się dzięcioł oporny - u nas sprawdzają się orzechy (wszystkie, ale najbardziej laskowe i włoskie), truskawki, maliny, czereśnie, arbuz (!), ale najbardziej szaleje za winogronami. Mrówki je chętnie, na ogrodzie sam dba o napełnienie sobie nimi brzucha, jaja mrówek to prawdziwe rarytasy! Sposób podania takiego pokarmu w początkowej fazie może być problematyczny. Najlepiej symulować naturalne warunki, czyli np. wywiercić w deseczce dziury i wtykać w nie robaki, tak by dzięcioł pobierał je sam. Jak wspomniałam, nasz nie chciał w ogóle jeść, więc musieliśmy go karmić na siłę. Kiedy już zaczął interesować się jedzeniem staraliśmy się wetknąć mu, np. orzechy w szczeliny w pniaku, na którym siedział w klatce, albo wtykaliśmy je w szyszki, owoce nabijaliśmy na gałęzie.

     Musimy też pamiętać, że jest to dzikie zwierzę. Nie czuje potrzeby bycia przytulanym i całowanym, wręcz taki kontakt może go bardzo stresować. Nie róbmy mu krzywdy oswajając go z takim zachowaniem. On ma wrócić do dziczy! Mnie trochę martwiło, że nasz ptak po zaledwie tygodniu przebywania z nami wykazuje pewne cechy oswojenia, ale skonsultowałam swoje obawy z Mysikrólikiem i tam wytłumaczono mi, że nasz dzięcioł na pewno bardzo szybko po zażyciu wolności zapomni o nas i zdziczeje. Taka kolej rzeczy. Nie zmienia to faktu, że nie jest to pies (choć dzięcioły akurat szczekają jak szczeniaczki) i nie wolno go traktować jak domowego zwierzaka.


     Dzikie zwierzę jest także nieobliczalne, a co się z tym wiąże, jest niebezpieczne. Nasz dzięcioł na przykład traktuje nas jak drzewa, chodzi po plecach, stuka po głowie, zagląda do dziurek od nosa. Raz dziabnął mnie w oko i tylko szczęście oraz słaby zamach dzioba sprawiło, że nie skończyło się to dla mnie katastrofalnie. Taki zwierzak nie musi chcieć nam zrobić krzywdy, a i tak może ją zrobić. Musicie być bardzo ostrożni.


   Kiedy zwrócić takiego ptaka naturze? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Żeby nielot mógł nauczyć się latać musi mieć na to przestrzeń. Najlepiej kontrolowaną. W ośrodkach rehabilitacji ptaków są to ogromne woliery. Młodziki mogą tam ćwiczyć swoje mięśnie piersiowe do woli, tak by ich lot był pewny i zamierzony,  nim wybiorą się na otwartą przestrzeń, gdzie mogłyby ulec wypadkowi lub odlecieć w miejsce, które nie będzie dla nas dostępne i zostaną na łasce losu. Jako że my znaleźliśmy dzięcioła we własnym ogródku, gdzie prawdopodobnie zostawili go rodzice, postanowiliśmy że nadal będzie się tam uczył dorosłego życia, tylko pod naszym czujnym okiem. Póki nie umiał latać, ba, na początku nawet nie umiał sprawnie chodzić, pozwalaliśmy mu swobodnie się przemieszczać w poszukiwaniu jedzenia i pierwszych próbach wzbicia się ponad ziemię. Potem, kiedy zaczął już fruwać z gałęzi na gałąź, przenieśliśmy treningi na pusty strych, gdzie mógł latać pomiędzy krokwiami. Według zaleceń Mysikrólika mieliśmy być pewni, że dzięcioł przeleci samodzielnie dłuższy dystans i będzie sprawnie lądował na drzewach i poruszał się między nimi. Musi też samodzielnie pobierać pokarm i wiedzieć gdzie go szukać. Dla naszego dzięcioła taki dzień nadszedł wczoraj. Wyfrunął do lasu wprost z naszego ogródka, a my po upewnieniu się, że rzeczywiście dobrze sobie tam radzi, postanowiliśmy go tam zostawić. 

     I tu ta sprawnie przeprowadzona akcja mogłaby się zakończyć, a my moglibyśmy się pławić w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku. Jednak dzięcioł wrócił do nas po kilku godzinach balangowania w lesie i jeszcze przez kilka kolejnych dni trzymał się podwórka, z przerwami na krótkie wypady do lasu, który de facto jest 15 metrów dalej. Być może potrzebował jeszcze czasu, by wyfrunąć z gniazda, którym stał się nasz dom. Być może jeszcze chwilę potrzebował tych dodatkowych racji żywnościowych, które serwowaliśmy mu na żądanie. W końcu sam zdecydował kiedy był już gotowy by wrócić do lasu, pofrunął i tyleśmy go widzieli ;-)


Ps. Wiecie co jest najgorsze w wychowywaniu dzięcioła? Nauczenie się patrzeć bez bólu na to jak bierze zamach i z całej siły wali dyńką w twardą powierzchnię :-)))

2 komentarze: